O macierzyństwie na pełnych obrotach rozmawiamy z Beatą Sadowską – dziennikarką radiową i telewizyjną, miłośniczką podróży, pasjonatką zdrowego stylu życia, a przede wszystkim – mamą dwójki dzieci.
Jest Pani mamą dwójki dzieci. Co wnosi macierzyństwo do życia kobiety i jak rodzicielstwo wpłynęło na Pani życie?
Macierzyństwo to dla mnie niewiarygodna lekcja pokory. Uczę się każdego dnia. Uczę się i dzieci, i siebie. Takie małe szkraby potrafią obnażyć do trzewi. I stoję sobie nagusieńka przed lustrem i niekoniecznie widzę to, co chciałabym zobaczyć. Bo przecież wydawało mi się, że jestem oazą spokoju, a ten spokój na próbę regularnie jest wystawiany np. przez bunt dwulatka albo malca, który za nic nie chce spać piętnastą noc z rzędu. Macierzyństwo to też miłość, której nie da się opisać. Cierpliwość, o jaką bym się nie podejrzewała. To nieprzespane noce, trening elastyczności, rosnąca asertywność i świadomość, że za nic nie zamieniłabym ani jednej sekundy z moimi chłopakami. Co tam, kiedyś się wyśpię! I jeszcze kiedyś zmierzę się z Ironmanem. A na razie po raz setny wyrecytuję: „Babo, babo udaj się, bo jak nie, to cię zjem!”.
Beata Sadowska to kobieta bardzo aktywna zarówno zawodowo, jak i prywatnie. Macierzyństwo, dziennikarstwo, podróże, sport, pisanie książek i dodatkowo prowadzenie bloga… Czy może się Pani podzielić z nami receptą na sprawną organizację życia? Jaki jest Pani sposób na pogodzenie go z wszystkimi pasjami?
Nie mam perfekcyjnych recept perfekcyjnej pani domu i daleka jestem od radzenia, bo mnie też czasem plączą się sznurówki. Aktywność mam we krwi, więc trudno mi zmienić przyzwyczajenia. Ale we krwi mam też chyba wrodzony optymizm i to na pewno bardzo pomaga. Ciągle biegam, choć mniej regularnie, ciągle trenuję do triathlonu, choć nie przejmuję się, jak nie wykonam planu w 100%. Cieszy mnie każdy bieg, każda rowerowa przejażdżka, każde wyjście na basen. Małe wielkie radości. Chwile, kiedy mogę złapać własne myśli za ogon albo… zwyczajnie nie myśleć. Kiedyś byłam sportową kujonicą: plan musiał być wykonany, choćby nie wiem co. Teraz nie jest wykonany i też jest dobrze. Ile razy zdarzyło mi się, że zabierałam ze sobą buty do biegania i szkoda mi było wspólnych harców z dziećmi, więc odpuszczałam trening. Jeszcze sobie pobiegam, a czas z synkami tak szybko pędzi. Tych chwil nikt mi nie odda. Nie chcę ich przegapić.
Bieganie to Pani pasja. Jakiego rodzaju aktywność fizyczną poleciłaby Pani kobietom w ciąży, które nie mają przeciwwskazań do jej podjęcia? Jak wrócić do formy sprzed ciąży?
Na pewno najpierw warto porozmawiać z lekarzem prowadzącym ciążę. Ja biegam od kilkunastu lat, jako dziecko też trenowałam lekkoatletykę, więc mam organizm przyzwyczajony do wysiłku fizycznego. Oczywiście, choć z pierwszym synkiem biegałam do końca ósmego miesiąca, a z drugim – do siódmego, nie trenowałam jak szalona. To było podtrzymywanie aktywności fizycznej, a nie ściganie się. Spokojnie, rozsądnie, z głową. Ktoś powie: gdzie tu głowa, skoro w trzecim miesiącu ciąży zrobiła pani połówkę Ironmana (1900m pływania w Bałtyku, 90km na rowerze i 21km biegu). No zrobiłam, ale znowu: po pierwsze – miałam zgodę mojej lekarki, po drugie – obiecałam, że nie spadnę z roweru i jak będzie za gorąco, zejdę z trasy. Słowa dotrzymałam. Wszystko robiłam w swoim tempie, spokojnie, bez szaleństw. Nie miałam przeciwwskazań. Chodziłam też w ciąży na jogę, ale nie wszystkie pozycje mogłam wykonywać. Jeśli ćwiczenia, to na pewno spokojne, a jeśli mamy wątpliwości – zawsze warto porozmawiać z lekarzem. Jak wrócić do formy sprzed ciąży? Będzie nam łatwiej, jeśli w ciąży będziemy jeść „dla dwojga, a nie za dwoje”. Zresztą to, czym żywimy się w ciąży ma wpływ nie tylko na nas, ale też na nasze dziecko i na jego zdrowie w przyszłości. To nie jest czas odpuszczania sobie, ale świadomego przygotowywania się do przyjścia szkraba na świat.
Na Pani blogu www.beatasadowska.com można znaleźć wiele inspiracji kulinarnych. Powszechnie wiadomo, iż zdrowa i dobrze dieta ma ogromny wpływ na prawidłowy rozwój dziecka. Jak wypracować zdrowe nawyki żywieniowe u dzieci?
Ach, gdyby to było powszechnie wiadome polskie dzieci nie tyłyby najszybciej w Europie i nie mielibyśmy plagi otyłości wśród dzieci do ośmiu lat! Wiedza to jedno, a jej zastosowanie to drugie. Nie nauczymy dziecka wcinania marchewki, jeśli sami objadamy się niezdrowymi batonami i chipsami. Warto zacząć od siebie. U nas w domu nie ma szafki ze słodyczami, bo nie ma zwyczaju nagradzania cukrem. To nie znaczy, że na przyjęciu urodzinowym rówieśników pędzę do synka i wyrywam mu tort z gardła. Chce, niech spróbuje. Próbuje i odstawia po dwóch kęsach, bo to nie jego smak. Od malucha jadł warzywa, kasze, owoce. Nie ciasteczka i czekoladki. Starszy synek Tytus miał okres bananowy. Tylko banan i zero warzyw, więc cierpliwie miksowałam mu te banany z marchewką, pietruszką, porem, selerem. Któregoś dnia zobaczył u mnie na talerzu coś, na co pokazał palcem i powiedział: TOOOOOO! Proszę bardzo, pomyślałam, ale bez szans, że zjesz. Jeśli dobrze pamiętam, to była pasta z pietruszki, marchewki, pora i ziemniaków polana olejem lnianym. Spróbował i zjadł połowę mojej porcji. Od tamtej pory wcinał wszystkie warzywa. Na talerzu zawsze dostawał różne rzeczy, ale same zdrowe. Wybierał, to była zabawa, a przy okazji uczył się smaków. Dziecko nie od razu rejestruje nowy smak. Musi spróbować czegoś wiele razy. Nie rezygnujmy z kalafiora, bo „wypluty i nie lubi”. Niech wypluje siedem razy, jest szansa, że za ósmym polubi.
Otworzyła Pani, w Gdańsku, lokal ze zdrową żywnością. Co zainspirowało Panią do stworzenia takiego miejsca i jakie smaki tam królują?
GUGA SWEET i GUGA SPICY – nasze bliźniacze lokale ze zdrowym jedzeniem. Nasze, bo otworzyliśmy je razem z przyjaciółmi. Ja pamiętam taką historię sprzed dwóch lat: spaceruję po gdańskiej Starówce i w czterech kawiarniach z rzędu pytam o roślinne mleko. Patrzą na mnie jak na wariatkę z fanaberiami nie z tej ziemi. Pytam moją przyjaciółkę, a teraz wspólniczkę, o co chodzi. „O nic, u nas nie ma innego mleka niż krowie” – odpowiada. Nie mogłam uwierzyć. Ewa z kolei pamięta, jak przyjechałam do Gdańska po bardzo ciężkim tygodniu, przepracowana, niewyspana, bo synkowi wychodziły zęby, ale uśmiechnięte od ucha do ucha. Teraz to ona zapytała: „Sadzia, skąd ty masz tyle energii”. „Nie wiem, odpowiedziałam, ja chyba po prostu zdrowo jem”. Te dwie anegdoty to trochę historia naszego biznesu. Chcemy zdrowo karmić, chcemy pokazać, że eko nie oznacza bezkształtnej mamałygi na talerzu. W końcu – udowadniamy, że słodkie nie musi być tuczące, tłuste i niezdrowe. Mamy słodycze bez białego cukru i białej mąki. Mamy bezglutenowe i wegańskie ciasta. Frykasy bez wyrzutów sumienia!