Nie mam poczucia misyjności. Czuję, że robię coś dobrego – wszystko zgodnie z własnymi zasadami. Dopóki będzie to autentyczne, może pomagać innym.
Myślę, że nikt nie jest przygotowany na diagnozę choroby nowotworowej. Czułam, jakby cały świat się zatrzymał. Nie wiedziałam, co zrobić i co będzie dalej. Bardzo dobrze poprowadził mnie szpital, bo od razu dostałam listę konsultacji, co i gdzie zrobić, więc wskoczyłam w tryb zadaniowy – bardzo mi to pomogło, bo musiałam skupić się na działaniu.
Oswajanie raka i łamanie stereotypów
Oswajać raka zaczęłam dopiero w remisji, która trwała cztery lata – bo kiedy zaczęłam wracać do pracy i do normalnego życia po wyczerpującym leczeniu onkologicznym, okazało się, że nie da się, niestety, zrobić „kopiuj-wklej” z dawnego życia, a ja nie jestem tą samą osobą, którą byłam wcześniej. Zorientowałam się, że mojego życia sprzed diagnozy już nie będzie. Sięgnęłam wtedy po pomoc psychoterapeutyczną. Podczas psychoterapii zaczęło się moje oswajanie z własnymi emocjami, uczuciami związanymi z chorobą, przechodziłam też żałobę za beztroskim życiem osoby, która nie musi martwić się o swoje zdrowie w takim stopniu jak pacjent onkologiczny. Psychoterapia pomogła mi wykreować nową normalność mojego życia. Budowałam ją na tym, co było wcześniej, ale też przestałam się porównywać z dawną sobą i uświadomiłam sobie, że chociaż moje życie będzie wyglądać inaczej, to będę je mogła realizować po swojemu.
Stereotypy dotyczące choroby nowotworowej zaczęłam przełamywać, kiedy dowiedziałam się, że mam przerzuty. Wiedziałam, że po raz kolejny czekają mnie chemioterapia i radioterapia, ale stwierdziłam wtedy, że potrzebuję przejść przez to wszystko na własnych zasadach i taka, jaką jestem na co dzień, czyli uśmiechnięta i kolorowa. Na korytarzach onkologicznych nie widzi się kolorów i uśmiechu, a stereotypowy obraz pacjenta onkologicznego to osoba leżąca w szpitalu, nie mająca już sił, łysa i czekająca na śmierć. Wiedziałam, że taka nie jestem i że nie chcę taka być.
Pozostać sobą
Kolorowym ubiorem i uśmiechem zdecydowanie odbiegam od obrazu przeciętnego pacjenta onkologicznego. Zdarzało mi się słyszeć, że to nie na miejscu, że jestem na oddziale onkologicznym w szpitalu i po co te przebieranki. Ale tak było mi łatwiej i potrzebowałam tego. Zauważyłam też, że pacjenci, z którymi mam styczność, w większości bardzo pozytywnie na mnie reagują i do mnie się uśmiechają. To tak, jakby chociaż na chwilę było im troszeczkę inaczej. Nie chcę mówić, że lżej czy radośniej, bo sytuacje onkologiczne są trudne i wszyscy dobrze wiemy, że ubranie kolorowego ciucha i uśmiechnięcie się nie spowoduje, że nagle znajdziemy się w lepszej sytuacji zdrowotnej. Chcę w ten sposób podkreślić, że stan psychiczny człowieka jest bardzo ważny, a szpitalne korytarze potrafią często być nacechowane wszelkiego rodzaju emocjami i czasami uśmiech jest tym, czego akurat potrzeba.
Działam też w mediach społecznościowych i pokazuję że my, ludzie z rakiem, nie tylko się leczymy. Mamy też swoje życie, chcemy pójść na koncert, pojechać nad morze; że jesteśmy, chcemy być i będziemy. Oraz że pacjenci z przewlekłą chorobą nowotworową są obecnie wszędzie – bo dzięki nowoczesnym formom leczenia w wielu sytuacjach możemy być zupełnie nieświadomi, że ktoś z naszego otoczenia prywatnego czy zawodowego choruje na nowotwór i leczy się onkologicznie.
Uważam, że zaznajomienie społeczeństwa z tematyką choroby nowotworowej jest bardzo ważne, bo dzięki temu nowotwory i leczenie onkologiczne przestają być tematami tabu. Im więcej się o tym mówi i im więcej o tym wiemy, tym mniej tego się boimy – chorzy i zdrowi. Pomaga to też osobom niedoświadczającym choroby nowotworowej mądrze wspierać chorych.