Nowotwór spowodował, że poczułam, jak bardzo życie jest istotne, jak bardzo mamy prawo dbać o swoje granice, realizować swoje marzenia i spędzać czas z bliskimi bez żadnych wymówek.
Diagnozę otrzymałam w 2018 roku; miałam wtedy 32 lata i spadło to na mnie jak grom z jasnego nieba – byłam tuż przed obroną mojej pracy doktorskiej, nie było u mnie prawie żadnego czynnika ryzyka rozwoju raka szyjki macicy, byłam bardzo świadomą kobietą i dbałam o siebie na każdym kroku. Jednak przez cztery lata nie wykonywałam badania cytologicznego – bo żyłam w przekonaniu, że robię wszystko, co mogę, żeby zachować swoje zdrowie i gdyby coś było nie tak, to na pewno miałabym jakieś objawy. Kiedy wreszcie poszłam na kontrolną wizytę ginekologiczną, dowiedziałam się, że najprawdopodobniej choruję na nowotwór złośliwy.
Rak w obiektywie
To było trudne doświadczenie dla mnie i moich bliskich. Często używam metafory zamarzniętego jeziora – pacjent onkologiczny po diagnozie stoi na jego środku, a na brzegu są bliscy oraz przedstawiciele ochrony zdrowia. Wszyscy stojący na brzegu wołają „Jesteśmy z tobą!”, ale w pewnym wymiarze chory zostaje ze wszystkim sam i boi się, że jak wykona jakikolwiek ruch, to lód, na którym stoi, pęknie.
Początkowo nie potrafiłam o tym rozmawiać – to było dla mnie zbyt trudne. Wzięłam więc do ręki aparat fotograficzny, bo język fotografii – jako wyuczony, pełen symboli, obrazów – był dla mnie językiem bezpiecznym; tam nie było strasznych słów i wizji. Zaczęłam robić zdjęcia, żeby jakoś opracować to, co czuję i myślę. Zdjęcia okazały się bardzo dobrym kanałem komunikacji z bliskimi; i nie tylko z nimi. Ostatecznie projekt (który pierwotnie nie miał nawet być projektem, tylko moim sposobem radzenia sobie z chorobą) stał się popularny w całej Polsce, a nawet „poszedł” w świat. Zaczęli pisać do mnie ludzie, że dzięki moim zdjęciom poszli się przebadać, wreszcie porozmawiali z bliskimi o chorobie. To z pewnością znacząco pomogło mi w przepracowywaniu mojej onkologicznej historii, było świetnym dodatkiem do psychoonkologicznych konsultacji.
Profilaktyka daje życie
Rak ogromnie zmienił moje życie. Miesiąc po diagnozie przeszłam operację usunięcia macicy, jajowodów, węzłów chłonnych, górnej części pochwy i kilku innych części mojego podbrzusza. Rok później, gdy wydobrzałam po operacji i wszystko wydawało się być w porządku, okazało się, że to nie koniec – prawdopodobnie już z chwilą pierwotnej diagnozy miałam przerzuty, które wtedy nie mogły zostać zauważone. Moją chorobę ze stadium IB przemianowano na stadium III. Miałam dwie kolejne operacje, teleradioterapię, brachyterapię, chemioterapię.
Właśnie minęło 5 lat od zakończenia leczenia, a ja czuję się zdrowa. Żyję teraz tak, jakbym miała umrzeć jutro i niczego nie żałować, a jednocześnie jakbym miała żyć jeszcze 50 lat i tym życiem się cieszyć w sposób mądry i przewidujący – bo każda chwila życia jest cenna.
Na profilaktykę patrzę obecnie jak na jeden z najważniejszych elementów życia, a edukowanie, jak żyć zdrowiej i bezpieczniej, jest dziś pracą moją i mojego męża. O profilaktyce zdrowotnej powinniśmy mówić wszystkim, w tym dzieciom i sami przywiązywać do niej dużą wagę. Zewsząd słyszymy: „Badajmy się!”, ale poprzez rozmaite kampanie albo straszy się nas statystykami (a te są przecież dla profesjonalistów), albo wręcz przeciwnie – często przekazy są zbyt lekkie, przedstawiają badanie jako świetną zabawę, nie przygotowując odbiorcy na wynik niekorzystny. Dużo do zrobienia jest też w profilaktyce pierwotnej, bo wciąż zdarza nam się nie wierzyć, że styl życia odpowiada na znakomitą większość raków, oraz profilaktyce trzeciej fazy, to jest osób już zdiagnozowanych, ponieważ często osobom z rakiem na pytania o różne aktywności odpowiada się, że mają się po prostu cieszyć, że żyją, jakby nie przesadzać, nie chcieć zbyt wiele. A my, ludzie z rakiem, chcemy żyć pełnią życia i móc po swojemu dbać o siebie.