Długotrwałe oczekiwanie na diagnozę czy na rozpoczęcie leczenia ma zdecydowanie niekorzystne przełożenie i na zdrowie pacjenta, i na ekonomikę systemu ochrony zdrowia, bo tworzą one system naczyń połączonych.
Gorszy stan zdrowia pacjenta oznacza konieczność angażowania większych środków finansowych z publicznego systemu ochrony zdrowia na leczenie chorego. Jeśli chorują osoby w tzw. wieku produkcyjnym, negatywnie odbija się to nie tylko na ich zdrowiu, ale także na gospodarce.
Dostępność usług zdrowotnych do poprawy
W tym zakresie problemy każdego systemu opieki zdrowotnej wynikają z: dostępności faktycznej usług zdrowotnych (zależnej m.in. od liczby szpitali, bloków operacyjnych, fachowców w podstawowych zawodach medycznych, ilości sprzętu), wygenerowanego popytu na usługi zdrowotne na każdym poziomie (w naszym kraju systemowo nadużywa się hospitalizacji, a „prywatnie” pacjenci mają skłonność do nadużywania porad ambulatoryjnych) i, oczywiście, z efektywności systemu zarządzania opieką zdrowotną.
W Polsce dostępność do usług zdrowotnych nie jest taka sama w całym kraju. W dużych miastach dostępność jest dużo lepsza, choć na bardzo wysokospecjalistyczne procedury czas oczekiwania może być niesatysfakcjonujący, na większość specjalistycznych procedur laboratoryjnych czy szpitalnych czeka się kilka tygodni. Zupełnie inna sytuacja jest w małych miastach i na wsiach, ponieważ rozkład zasobów materialnych opieki zdrowotnej, jak i kadr medycznych jest w naszym kraju bardzo nierównomierny. Uważam, że dostępność geograficzna powinna być wyrównana, a samorządy lokalne powinny interesować się zachęcaniem lekarzy czy przedstawicieli innych zawodów medycznych do podjęcia pracy w miejscach, gdzie kadr medycznych brakuje.
Drugim istotnym elementem dostępności usług medycznych jest dostępność ekonomiczna, czyli właściwe finansowanie – bo w wielu przypadkach lekarze różnych specjalności są dostępni prywatnie, jednak NFZ nie zwiększa kontraktowania, a rynkowa cena usług jest za wysoka dla części społeczeństwa.
Profilaktyka – klucz do lepszej dostępności usług zdrowotnych
Jednym z trzech głównych czynników kształtujących rzeczywiste zapotrzebowanie na usługi medyczne jest zdrowie społeczeństwa i to ten element trzeba przede wszystkim długoterminowo poprawić. Obecnie zdrowiem systemowo zajmujemy się, kiedy o obywatelu zaczynamy mówić pacjent, co oznacza, że profilaktyką, którą rzeczywiście realizujemy, jest szybkie wykrycie choroby. To profilaktyka drugorzędowa, natomiast powinniśmy zacząć forsować wdrożenie profilaktyki pierwotnej, czyli edukacji zdrowotnej już u najmłodszych, aby poprzez takie działanie nie dopuszczać do niekorzystnych zdrowotnie zachowań i – w konsekwencji – do rozwoju chorób. Jeśli już ktoś choruje na POChP, chorobę niedokrwienną serca czy nadciśnienie, to leczenie najczęściej spowalnia postęp choroby, łagodzi objawy, przeciwdziała powikłaniom, ale procent odwrócenia procesów, które doprowadziły do tych rozpoznań jest nikły. Pieniądze wydawane są w takich przypadkach de facto tylko na medycynę interwencyjną, która jedynie może złagodzić przebieg choroby i poprawić jakość życia, zaś restitutio ad integrum, czyli przywrócenie zdrowia do stanu pierwotnego, nie jest możliwe.
Inwestowanie w długoterminową poprawę zdrowia społeczeństwa jest jedynym sposobem na trwałe odciążenie wszystkich instytucji medycznych i zwiększenie dostępności do usług zdrowotnych (oczywiście poprzez zmniejszenie popytu). Wymaga to 15-20 lat ciężkiej pracy w profilaktyce pierwotnej, lecz wiele krajów udowodniło już w praktyce, że zwalczanie niezdrowych przyzwyczajeń czy nałogów zanim się pojawią, przynosi wymierny efekt; wprawdzie niepełny, gdyż nie da się całej populacji przekonać do życia w zdrowym stylu, ale rezultaty prewencji pierwotnej zdecydowanie są widoczne.
Legalnie „omijać” system
Skuteczne leczenie jest bonusem wynikającym z szybkiej reakcji pacjenta na zauważoną nieprawidłowość w funkcjonowaniu organizmu, czemu sprzyja systematyczne wykonywanie samobadania i podstawowych badań laboratoryjnych. Z tego powodu m.in. kobiety powinny badać piersi i wykonywać cytologię, a mężczyźni – badać jądra i prostatę. To profilaktyka pierwszorzędowa wchodząca w etap drugorzędowej – czyli wczesnej wykrywalności. Jej realizacja zależy od każdego z nas.
Kluczem do sukcesu w leczeniu jest szybkość na każdym etapie działania: od zgłoszenia się do lekarza, jeśli w wyniku samobadania zauważymy coś niepokojącego, poprzez wykonanie diagnostyki, aż po wdrożenie prawidłowego leczenia. Przykładem choroby, w której wszystkie te elementy są bardzo ważne, jest nowotwór.
Niestety, w Polsce różnice w dostępności do specjalistów są bardzo duże, ponadto w ostatnich latach dostępność ta była coraz słabsza – co wynika w dużej mierze ze sporego popytu na usługi medyczne, m.in. wskutek długu pocovidowego. Dla pacjentów onkologicznych sposobem na przyspieszenie przechodzenia przez kolejne elementy systemowego diagnozowania i leczenia jest karta DiLO. Warto byłoby wprowadzić podobne rozwiązania również w odniesieniu do innych szybko postępujących chorób, ale żeby było to realne, trzeba przekonać ludzi, żeby się badali – profilaktycznie. Trudno bowiem zapewniać wszystkim przyspieszony dostęp do wizyty u specjalisty, diagnozowania i leczenia.
Ratunek w większych pieniądzach?
Pomocą dla borykającej się z wieloma problemami opieki zdrowotnej finansowanej publicznie może być finansowanie prywatne – pod warunkiem, że pacjenta stać na dodatkowy koszt. Dodatkowe (dobrowolne) ubezpieczenia zdrowotne, które byłyby dodatkiem do już istniejących, mogłyby umożliwić uruchomienie dodatkowego strumienia pieniędzy, który będzie trwale zasilał system opieki zdrowotnej. Przykłady ze świata pokazują, a głosy ekonomistów to potwierdzają, że dzięki takim dobrowolnym ubezpieczeniom zdrowotnym poprawia się dostępność do usług opieki medycznej zarówno dla osób decydujących się na takie dodatkowe finansowanie, jak i pośrednio dla wszystkich pacjentów. Alternatywnie jedynym źródłem dodatkowych finansów dla publicznego systemu może być bowiem jedynie wyższy podatek zdrowotny, zwany składką zdrowotną.
W Polsce wydajemy sporo na usługi medyczne opłacane w różnych formach „z własnej kieszeni” (ang. OOP, out of pocket) – głównie są to abonamenty, które wykupuje wielu pracodawców i wiele osób prywatnych. Te wydatki można uporządkować, przekonać ludzi, żeby zamiast kupować pojedyncze świadczenia zdrowotne, nabyli polisy dodatkowe lub bardziej kompleksowe pakiety usług. Należy przyznać, że polski rynek ze strony świadczeniodawców idzie w tę stronę.